Szanowni moi Czytelnicy! Dziś dzień szczególnej zadumy, pozwólcie więc że, nie znajdując w głowie własnych słów zasługujących na przelanie na papier, posłużę się cudzym talentem. Pamięć naszych przodków, którą dziś czcimy w pełni to usprawiedliwia.

„(…)Ale nazwać mnie taphofilem można tylko umownie – nie kolekcjonowałem cmentarzy ani grobów, ciekawiła mnie Tajemnica Minionego Czasu: gdzie on się podziewa, co się dzieje z ludźmi, którzy go zaludniali ? Wiecie co mnie najbardziej intryguje w mieszkańcach Moskwy, Londynu, Paryża, Amsterdamu, a tym bardziej Rzymu czy Jerozolimy? To, że większość z nich nie żyje. O nowojorczykach czy tokijczykach tego powiedzieć nie można, bo miasta, w których mieszkają, są zbyt młode.

Jeśli wszystkich ludzi, którzy zamieszkiwali prawdziwie stare miasto przez całą historię jego istnienia, wyobrazimy sobie jako jeden ogromny tłum i wpatrzymy się w to morze głów, to okaże się, że pustych oczodołów i wybielonych przez czas czerepów jest więcej niż żywych twarzy. Mieszkańcy miast z przeszłością żyją otoczeni zewsząd zmarłymi.

Nie, wcale nie uważam starych megalopoli za miasta widma. Są całkiem żywe, ruchliwe, iskrzą się energią. Mowię o czymś innym.

Od pewnego czasu czuję, że ludzie, którzy żyli przed nami, nigdzie nie znikli. Zostali tam, gdzie byli, tyle że mi i oni istniejemy w rożnych wymiarach czasowych. Chodzimy po tych samych ulicach, niewidoczni jedni dla drugich. Przeciskamy się pomiędzy nimi, a za szklanymi fasadami nowomodnych budowli widzimy zarysy niegdyś stojących tu domów: klasyczne frontony i naiwne facjatki, butne ażurowe bramy i malowane w pasy szlabany. Wszystko, co niegdyś było, pozostaje na zawsze, tak samo jak wszyscy, którzy kiedyś żyli.

Czy nie zdarzyło się wam nigdy zobaczyć gdzieś w gęstym tłumie na Kuźnieckim Moście czy na Nikolskiej jakiejś nie wiadomo skąd przybyłej i natychmiast rozwiewającej się sylwetki w kapeluszu wellington i płaszczu almawiwa? Albo przezroczystego dziewczęcego profilu w czepeczku ze wstążkami? Nie? To znaczy, że nie nauczyliście się  jeszcze naprawdę widzieć Moskwy.

Stare miasta są zupełnie inne niż miasta nowe, liczące jakieś sto czy dwieście lat. W wielkim i starym mieście rodziło się, kochało, nienawidziło, cierpiało, radowało się, a potem umierało tylu ludzi, że cały ten ocean nerwowej i duchowej energii nie mógł nagle zniknąć bez śladu.

(…)

Nowy Jork żyje w tym samym rytmie co obecni nowojorczycy, jest ich współczesnym, towarzyszem, wspólnikiem. Rzym albo Paryż natomiast obojętnie i pobłażliwie spoglądają na tych, którzy na starych murach wywiesili reklamy „Nescafé” i proszku do prania „Ariel”. Stare Miasto wie swoje: fala czasu przetoczy się i zmyje z ulic całą tę błyszczącą tandetę. Zamiast obrotnych ludzików w dżinsach i pstrokatych T-shirtach będą tu spacerować inni, inaczej ubrani, a ci współcześni też nigdzie nie znikną, przeniosą się tylko z jednych dzielnic do innych, podziemnych. Poleżą tam przez kilka dziesięcioleci, a potem zespolą się z glebą i staną się już na zawsze niezbywalną własnością Miasta.

(…)

Zmarli to nasi sąsiedzi i współmieszkańcy. Chodzimy po ich kościach, korzystamy ze zbudowanych dla nich domów, spacerujemy pod koronami drzew, które oni posadzili. My i nas zmarli nie przeszkadzamy sobie wzajemnie.

(…)

Ale możliwość zajrzenia w czeluście ziemi, tam gdzie osiedlili się ci, co żyli przed nami, trafia się rzadko. Paryżanom, można powiedzieć, poszczęściło się. Częściej miejscem spotkania z przodkami stają się dla nas cudem zachowane stare cmentarze, wysepki zgęszczonego i zastałego czasu, gdzie dawno już nikogo się nie chowa.

(…)

Jeśli chcesz, czytelniku, zrozumieć i poczuć Moskwę, przejdź się po Starym Dońskim cmentarzu. W Paryżu spędź pół dnia na Père-Lachaise. W Londynie pojedź na cmentarz Highgate. Nawet w Nowym Jorku jest miejsce, gdzie czas się zatrzymał: brookliński Greenwood.

Jeśli dzień, pogoda i twój stan ducha znajdą się w harmonii z otoczeniem, poczujesz się częścią tego, co było przedtem, i tego, co będzie potem. I może usłyszysz głos, który szepnie: „Narodziny i śmierć to nie ściany, to drzwi”. (…)

„Historie cmentarne” Borys Akunin, Grigorij Czchartiszwili, w tłumaczeniu Wiktora Dłuskiego.

Pula, 1 listopada 2016.