„Jest wiatr, co nozdrza mężczyzny rozchyla. Jest taki wiatr…”

Na jednym brzegu Adriatyku nazywają go jugo, na drugim sirocco. Ale to wciąż ten sam oddech świata, który w naszych duszach budzi niepokoje, smutki a czasem mordercze żądze. I właśnie wieje…

Siedzę przy moim pisarskim biurku i meczę się okrutnie. Głowa pełna pomysłów, skoroszyty pełne notatek, góra zdjęć, a słowa nie chcą się składać w całość. Za oknem gwiżdże wiatr i to on jest tego wszystkiego przyczyną. To nie jest ten wiatr, który przynosi ulgę gorącej głowie, oczyszcza myśli, koi skołatane serca. Jugo to taki psotnik, który udaje ciepłego przyjaciela, a szepcze do ucha niegrzeczne pokusy. Ale maluje tak piękne obrazy, że nie jest trudno wybaczyć mu to wszystko.

Tymczasem, kiedy trwa… ludzie stają się niespokojni, nerwowi, rozdrażnieni. Bolą ich głowy, pojawiają się problemy z koncentracją, bezsenność, apatia. Patrzy sobie taki człowiek na świat i myśli – po diabła to wszystko?? Sensu w tym ni za grosz… Gdy tymczasem jego sąsiad, patrząc na ten sam świat, myśli sobie – nuuudy… co by tu zmalować?? I cokolwiek mu wpadnie na myśl, może liczyć na łagodniejszy wyrok sądu. Bo już od czasów Republiki Dubrownickiej, przestępstwa popełnione w czasie gdy rządy przejmuje jugo, karane są łagodniej.

A jak przetrwać jugo? Jest tylko jedna dobra recepta – przeczekać 🙂 Jugo trwa zwykle dwa do trzech dni i przynosi deszcz, więc okazji do spotkania potencjalnych ofiar naszej nerwowości jest statystycznie mniej. Zatem, jeśli mieszkasz na wybrzeżu – przeparkuj samochód (bo jugo to też podtopienia i wysokie fale), odkorkuj butelkę dobrego wina, przeczytaj ciekawą książkę i nie patrz krzywo na sąsiada. Już za trzy dni świat wróci do normy…

A na zakończenie wieczornego narzekania, mam dla Was moją ulubioną interpretację wiersza „Upojenie” Stanisława Grochowiaka, który posłużył za dzisiejsze motto…