Brajdice.
I niechaj Francuzi mają inne zdanie, dla mnie królestwem kasztana będzie od dziś miasteczko Lovran. Do jutra trwa jeszcze tegoroczna Marunada, czyli festiwal jadalnych kasztanów. Tutejsza odmiana – marun, zwany też lovrańskim kasztanem jest większy i słodszych od odmiany tradycyjnej. Mam także uzasadnione obawy, że znacznie łatwiej uzależnia… Siedzę w otoczeniu pokasztanich łusek, łapczywie spoglądając na kolejną porcję. Włos rozwiany, obłęd w oku a Kotka przygląda mi się z politowaniem…
Ale co się tyczy Marunady. Co roku w październiku, przed trzy kolejne weekendy odbywa się w miasteczkach: Liganj, Dobreć i Lovran. Ja dotarłam na ostatnią część. Festyn jak to festyn – kupić można wszystko, szwrac, mydło i powidło. No i oczywiście kasztany. Pieczone, nie pieczone, w miodach, w ciastach, w czekoladach, w kremach, w kosmetykach, w potrawach a nawet pod postacią mąki. Na patelniach, w ogromniastych garnkach, wszędzie prażą się kasztany.
Przyglądałam im się podejrzliwie przez chwil kilka, aż zagadnięta przez jednego ze sprzedawców, wyznałam, że nie mam pojęcia jak smakują. Przyznanie się do tak szokującej prawdy wywołało reakcję natychmiastową. Z przepastnych głębin został wydobyty przedniej jakości marun, obrany i dostarczony pod nos, z żądaniem natychmiastowego spożycia. Kasztanie !! Gdzie byłeś całe moje życie !! Zachowawszy okrzyk ten w duszy, zamówiłam niezwłocznie wielką porcję. Wystarczyła na jedną rundkę wokół festynu. Rundki były trzy… No i droga powrotna do domu… No i zapas na najbliższe kilka dni… miesięcy… Ehhh…
Monika lubi je tylko jesienią…. 🙂